Jedna płyta

Jedna płyta

Jak przez mgłę pamiętam zdanie bodajże Davida Thomasa o Velvet Underground, o płycie, której, gdy się ukazała, nikt nie kupował, a na którą powołują się teraz niemal wszyscy muzycy świata. Powiedział ironicznie, ale chyba mocno wkurzony, coś w stylu: „Wszyscy ci z Velvet żyją sobie teraz świetnie, podczas gdy ich płyta przyczyniła się śmierci wielu osób.” (Jeśli ktoś zna dokładnie ten cytat proszę o komentarz.) O Velvet Underground będzie kiedy indziej.

O kolejnej płycie, na którą powołują się niemal wszyscy, będzie teraz.

Sex Pistols wymieniani są jednym tchem w gronie największych, najbardziej wpływowych i najważniejszych zespołów świata. Nazwa Sex Pistols i okładka „Never Mind the Bollocks, Here’s the Sex Pistols” są znane nawet tym, którzy muzyką nie interesują się wcale. Dlatego pewnie Was zaskoczy, a mnie ten fakt zaskakuje non-stop, że jest to JEDYNA PŁYTA, którą nagrali!

Cały czas mając Kłopot z The Clash, uznałem, że jestem winien cogra.pl wpis o Sex Pistols, gdyż tylko wtedy mój kłopot będzie wyraźniejszy i bardziej konradowski (jeśli mogę użyć bliskiego naszemu Nad-Red-owi kodu semantycznego).

Cała historia Sex Pistols jest w miarę dobrze opisana tu. (Niestety, po polsku dużo gorzej.) Nie będę więc multiplikował faktów, do których wszyscy mają dostęp, ale zeznam po prostu wszystko to, co Sex Pistols dotyczy i jest ważne dla mnie.

Nie był to pierwszy zespół punkowy, z którym się zetknąłem. Najpierw były polskie kapele. Jak większość polskich dusz wymagających fanów muzyki, rozdarty byłem pomiędzy Tomaszem Beksińskim i jego depresjami oraz Listą Przebojów Rozgłośni Harcerskiej. Ja zdecydowanie wolałem wsłuchiwać się w Pawła Sito i Bożenkę Sitek, którzy z powodów cenzuralnych jednego tygodnia zapowiadali Trybunę B., a drugiego T. Brudu. (Dlaczego?) Później z tej energii powstała kultowa Radiostacja, ale wtedy nikt normalny nie przeczuwał, że komuna padnie. No i w takich to sytuacjach, gdzieś pomiędzy wersami, gdzieś pomiędzy piosenkami, gdzieś pomiędzy wszystkim natknąłem się na polskiego punk rocka. W Polsce rządził wówczas Dezerter, a następnie Armia. (Fascynująca zmiana nieprawdaż?) Wcześniej były oczywiście Deadlock, Kryzys, Brygada Kryzys, KSU, ale nawet się nie silę, aby wymienić wszystkie ważne polskie zespoły punk rockowe. Większość z nich grała w Jarocinie. Wówczas też ukazała się Fala, niezwykła płyta, której pojawienie się wtedy w sklepach można porównać do najlepszego świeżego sushi w podłym podrzędnym barze z mikrofalówką. O tych fenomenalnych zespołach tworzących w zwariowanych czasach dużo znajdziecie tutaj.

Muzykę poznawało się przez radio i kolegów. Sławek Gołaszewski nadawał w Rozgłośni Harcerskiej (sic!) skandynawskie zespoły punkowe, a ja już nie pamiętam, jak i gdzie i u kogo zetknąłem się z „Never Mind the Bollocks, Here’s the Sex Pistols”. Prawdopodobnie najpierw było „Anarchy in The U.K.” w radio. Nie do końca rozumiałem wszystkie słowa. (I nie miałem prawa rozumieć, z takim slangowym akcentem są zaśpiewane.) Z powodu braku Internetu, nie było jak sprawdzić o co chodzi, ani nic. Była natomiast muzyka. Ściana hałasu! Czad! Niesamowity, energetyczny, mocarny! Choć Tele z Głogowa przekonywał, że to ściema, że ta płyta została nagrana w specjalny sposób i że gdyby tę produkcję „zdjąć”, to pozostałby klasyczny rock’n’roll. I rzeczywiście producent płyty Chris Thomas poprzez nakładanie na siebie gitar, wielokrotne dogrywanie tej samej ścieżki, multiplikowanie ścieżek (ponoć na „Anarchy” jest tuzin gitar), uważną pracą nad dźwiękiem i wokalami stworzył całkowicie nowy standard płyty punk rockowej, już nie brudnej, autentycznej, live, tylko dopieszczonej nawet można powiedzieć zorkiestrowanej. „Never mind…” wyznaczyło też pole znaczeniowe tekstów wszystkich kapel punkowych na świecie. (A co tam!) Wiadomo: wściekłość i gniew. Ale pokrótce zobaczmy, o czym są teksty. Na płycie jest 12 utworów:

Strona pierwsza:

  1. „Holidays In The Sun” – 3:22 (nędza, beznadzieja, mur berliński)
  2. „Bodies” – 3:03 (aborcja, skrobanki, matki-zbrodniarki)
  3. „No Feelings” – 2:51 (alienacja, egotyzm, brak jakichkolwiek więzów społecznych)
  4. „Liar” – 2:41 (rodzice okłamują dzieci, wszyscy nas okłamują)
  5. „God Save The Queen” – 3:19 (cały świat nas okłamuje, nie ma już dla nas przyszłości)
  6. „Problems” – 4:11 (nasz manifest, problemem jesteście wy, nie my)

Too many problems Oh why am I here I need to be me ‚Cos you’re all too clear And I can see There’s something wrong with you But what do you expect me to do?

At least I gotta know what I wanna be Don’t come to me if you need pity Are you lonely you got no one You get your body in suspension That’s no problem, problem Problem, the problem is you

Eat your heart out on a plastic tray You don’t do what you want Then you’ll fade away You won’t find me working Nine to five It’s too much fun a being alive

I’m using my feet for my human machine You won’t find me living for the screen Are you lonely all your needs catered You got your brains dehydrated

Problem, problem Problem, the problem is you What you gonna do Problem, problem Problem, problem Problem, the problem is you What you gonna do with your problem The problem is you Problem

I ain’t equipment, I ain’t automatic You won’t find me just staying static Don’t you give me any orders For people like me There is no order Bet you thought you had it all worked out Bet you thought you knew what I was about Bet you thought you’d solved all your problems But you are the problem Problem, problem Problem, the problem is you What you gonna do with your problem I’ll leave it to you Problem, the problem is you You got a problem What you gonna do

They know a doctor Gonna take you away They take you away And throw away the key They don’t want you And they don’t want me You got a problem The problem is you Problem, what you gonna do Problem, I’ll leave it back, I have a Problem, you got a problem

Strona druga:

  1. „Seventeen” – 2:02 (taka beznadzieja, że nic mi się nie chce)
  2. „Anarchy In The U.K.” – 3:31 (w kontekście innych utworów może ironia i wygłup, ale też groźba i czysty pierwotny krzyk)
  3. „Submission” – 4:12 (punk rockowy erotyk)
  4. „Pretty Vacant” – 3:18 (jesteśmy pięknie niepotrzebni, nie będzie nas, nas nie ma)
  5. „New York” – 3:05 (hippisi są be, czyli wszyscy inni buntownicy są be)
  6. „E.M.I.” – 3:10 (a my wszystkich zrobiliśmy koncertowo w wała)

Jeśli ktoś teraz zechce mnie sprawdzić, to niech wyciągnie pierwszą lepszą płytę tzw. buntowników (starych czy nowych jak Cool Kids of Death) i zobaczy, ile procent się pokrywa. Gwarantuję, że wyniki mieszczą się w przedziale od 90 do 100%. (Poza tym, że w Polsce po jakimś ZChN-owskim czasie punkowcy stali się wyznawcami pro-choice.)

Krytycy marudzili trochę jak ukazała się ta płyta. Głównie dlatego, że znalazły się na niej wszystkie utwory, które już wcześniej znali z singli. Narzekali, że to trochę jak the best of. Ale czyż nie jest to najlepsze, co można zrobić? Nagrać jedną płytę i być wielkim? Czy gdyby tak The Clash zrobili, załapałbym się na nich, tak samo jak na Sex Pistols się załapałem?

Przytoczę jeszcze jedną anegdotkę. Zespół i wydawca trafili do sądu, za wulgarne słowo „bollocks” na okładce, którą ktoś zobaczył na wystawie sklepu Virgin. Ale udało się im udowodnić poprzez ekspertyzę, że to słowo jest staro-angielskim, nieobscenicznym określeniem „nonsensu” „głupot”. Ha! Sędzia był zmuszony przyznać rację, natomiast nie omieszkał powiedzieć:

“Much as my colleagues and I wholeheartedly deplore the vulgar exploitation of the worst instincts of human nature for the purchases of commercial profits by both you and your company, we must reluctantly find you not guilty of each of the four charges.”

Po tym wszystkim nie zdziwią więc gwiazdki:

Sex Pistols „Never Mind the Bollocks, Here’s the Sex Pistols” (6/5)

ps1: Anarkhija

ps2: Tsilkom vakantnyy

ps3: O nich też będzie kiedy indziej.

4 komentarze to “Jedna płyta”

  1. elvis pisze:

    No, nagrali jeszcze drugą – chociaż muzycznie to już nie to, to ze względów historyczno-socjologiczno-ideowych mus jest o niej wspomnieć – historia Sida, promotorski geniusz i kurestwo Malcolma, Ronnie Biggs jako wokalista i to całe szamotanie się chłopaków w wielkim rock’n’rollowym szwindlu… A „Silly Thing” (choć to chyba bardziej Jones/Cook niż Pistols) to mistrzostwo świata!

  2. tenpawlak pisze:

    Nie nagrali. W tym składzie nie nagrali. Rotten odszedł. I już było od sasa do lasa, każdy mógł zaśpiewać.
    Za wikipedią wokaliści z The Great Rock ‚n’ Roll Swindle:
    Ronnie Biggs – „No One Is Innocent”, „Belsen Was a Gas”
    Paul Cook – „Silly Thing” (film i płyta)
    Steve Jones – „Friggin’ In The Riggin'”, „EMI (Orchestral)”, „Lonely Boy”, „Silly Thing” (singiel)
    Malcolm McLaren – „God Save The Queen (Symphony)”, „You Need Hands”
    Edward Tudor-Pole – „The Great Rock ‚n’ Roll Swindle”, „Who Killed Bambi?”, „Rock Around the Clock”
    Sid Vicious – „My Way”,”Something Else”, „C’mon Everybody”

  3. elvis pisze:

    Nagrali. W tym składzie nie, ale nagrali… Zdajesz sobie sprawę, że wchodzisz na bezgranicznie śliski temat: odejście którego członka zespołu pozbawia go jego tożsamości? Odpowiedź brzmi: Pink Floyd 😉
    Dla mnie Szwindel to bezapelacyjnie Sex Pistols.
    Znałem ortodoksów, którzy uważali, że Pistolsi to przede wszystkim Sid. Pod czym akurat się nie podpisałbym.

  4. tenpawlak pisze:

    I Hate Pink Floyd

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *