Podkomendni sierżanta

Podkomendni sierżanta

Jednym z moich ulubionych filmów jest „Amadeusz” Milosa Formana. Dla przypomnienia – kompozytor Antonio Salieri (genialna rola F. Murray Abrahama) nie może się pogodzić z tym, że niejaki Mozart przerasta go talentem. Na dodatek tylko on – Salieri – zdaje sobie sprawę z muzycznego geniuszu rywala. Przypomniał mi się niedawno ten film w kontekście ukazania się w sklepach nowych, zremasterowanych płyt The Beatles. Biorąc do ręki „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” pomyślałem, ilu muzyków w 1967 r. naprawdę zdawało sobie sprawę, czym jest muzyka zawarta na tym albumie. Ilu z nich próbowało pójść drogą przez niego wytyczoną a ilu uświadomiło sobie własne ograniczenia?

Dwie wielkie postacie z lat 60. XX w. odpadły z wyścigu o tytuł najbardziej twórczej kapeli świata: Brian Wilson z Beach Boys załamał się nerwowo podczas pracy nad „Smile” i stracił kontrolę nad swoją grupą. Bob Dylan natomiast dochodził do siebie po wypadku motocyklowym i gdy powrócił do muzyki, skierował się w stronę surowych, folkowo-countrowych brzmień. Kilku wykonawców spróbowało się zmierzyć z Beatlesami, z różnym efektem. Kto? Wybrałem trzy kapele.

Zaczynamy:

Rolling Stones „Their Satanic Majesties Request” – czyli jak nie należy nagrywać płyt

Najpierw w sierpniu, jako odpowiedź na „All You Need Is Love”, Jagger i spółka nagrali singiel „We Love You”. W chórkach udzielali się zaproszeni Lennon i McCartney. Niewiele to jednak pomogło. Singiel delikatnie mówiąc  nie namieszał na listach przebojów a dziś pewnie nawet sami Stonesi o nim nie pamiętają. Jednak wówczas zabrnęli dalej. Album w całości jest wielką kopią Sierżanta. Od okładki począwszy (ze zdjęciem zrobionym przez tego samego fotografa) po zawartość muzyczną – najgorszą w historii zespołu. Fatalne „Sing This All Together” – ma dwie części, tak jak tytułowa kompozycja z dzieła konkurencji. Pozostałe utwory również nie warte są wspomnienia. Może poza „She’s a Rainbow” z ładnym „katarynkowym” motywem granym na fortepianie i „2000 Light Years from Home” – do którego grupa czasem wraca na koncertach. Jak zagrać jedną z kompozycji -„2000 Man” – po paru latach pokazała grupa Kiss. „Their Satanic Majesties Request” doszedł z trudem do trzeciego miejsca na UK Albums Chart, ale bardzo szybko z tej listy spadł. Recenzenci nie zostawili na płycie suchej nitki. Zespół na szczęście odrobił lekcję i czterema następnymi albumami wspiął się na szczyt rockowego rzemiosła.

The Who „Sell Out” – trochę za szybko

Jak wiadomo „Sgt. Pepper’s …” był koncept albumem, gdzie nie było żadnego konceptu. Ot Beatlesi powiedzieli, że tak jest i wszyscy uwierzyli. The Who przemyśleli sprawę i nadali swojej płycie ciekawą formę muzyczno-plastyczną. Trzeci album The Who brzmi jak przypadkowe nagranie z pirackiego radia. Piosenki przeplatane są reklamami. Członkowie zespołu natomiast przedstawieni zostali w stylu ówczesnych fotografii reklamowych. Koncepcja była. Zabrakło tylko jednego, w sumie najważniejszego – porywających kompozycji. Lubię „Armenia City in the Sky” napisaną przez Johna Keena – ówczesnego kierowcę Pete’a Townshenda i singlowe „I Can See for Miles”. Pozostała zawartość, to monotonne i nijakie piosenki. Podobnie jak album Stonesów, „Sell Out” nie sprzedawało się rewelacyjnie. Gdyby zespół nieco lepiej dobrał repertuar…. Rehabilitacja nastąpiła niebawem. 23 maja 1969 r. ukazuje się rock opera „Tommy” – czapki z głów!

podkomendni_4Small Faces „Ogdens’ Nut Gone Flake” – i o to chodzi

Pierwsze tłoczenia tej płyty zapakowane były w okrągłe pudełka z nadrukiem stylizowanym na XIX-wieczne opakowanie tabaki. Potem, ze względu na koszty, kółko z grafiką było drukowane na standardowej kopercie. Na stronie A znajduje się sześć świetnych utworów. Na stronie B natomiast, aktor Stanley Unwin opowiada historię, jak to niejaki Happiness Stan poszukiwał ukrytej części księżyca. Opowieść przeplatana jest piosenkami grupy komentującymi poczynania Stana. Pół koncept albumu, ale za to jakie pół! Surrealistyczna opowieść, w dodatku podana londyńskim slangiem cockney, i pierwszorzędne kawałki, których nie powstydziłaby się niejedna kapela wiele lat później. Energia skumulowana w tych utworach wystarczyłaby na kilka rockowych płyt. „Ogden’s…” ukazała się w maju 1968 r. doszła do 1. miejsca w Wielkiej Brytanii. W Stanach się nie udało, może cockney stanął na przeszkodzie?. Rok później zespół już nie istniał. Steve Marriott założył Humble Pie, gdzie grał wraz z  Peterem Framptonem. Reszta zespołu, już jako The Faces zaprosiła do współpracy Rona Wooda – gitara i mało znanego wokalistę Roda Stewarta.

Trzy płyty, które mają ze sobą tyle wspólnego, że ich autorzy zainspirowali się pomnikowym dziełem Beatlesów. Czy moja ocena jest właściwa? Najlepiej posłuchać i wyrobić sobie własny pogląd. A na przystawkę:

The Rolling Stones –  We Love You

The Who I Can See For Miles

Small Faces Lazy Sunday

Jedyny raz, kiedy na potrzeby brytyjskiej telewizji Small Faces zagrali program drugiej strony płyty:

część 1

część 2

część 3

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *