Farciarze z Cream, czyli więcej o płytach Piotrka Poety

Farciarze z Cream, czyli więcej o płytach Piotrka Poety

Chłopaki z Cream mieli wielkie szczęście. Nie dość że sami mieli talent, to jeszcze na swojej drodze spotykali zdolnych ludzi. Panów Bruce’a i Bakera wykształcił zwariowany saks-organista Graham Bond, Clapton grał w Bluesbreakers z Johnem Mayallem. A kiedy się spotkali w Cream, w reżyserce zasiadł Felix Pappalardi, na marginesie doskonały muzyk. A w roli tekściarza objawił się światu poeta Pete Brown. Otóż jak w poprzednim wpisie poinformowałem – także i Brown udzielał się (i udziela) muzycznie. Niedawno się o tym dowiedziałem. Bardziej jako ciekawostki posłuchałem sobie Piblokto! A potem The Battered Ornaments. Dwóch zespołów, z którymi Pete występował na przełomie lat 60. i 70. I utwierdziłem się w przekonaniu o wielkim farcie chłopaków z Creamu. Wśród takich ludzi musiały powstać „White Room” czy „Dance The Night Away”… Do meritum. Chcę przywołać z otchłani niepamięci dwie płyty Pete’a Browna z tamtego okresu. Zaczynając – zaskakująco – od płytowego debiutu: albumu „A Meal You Can Shake Hands with in the Dark” grupy Pete Brown And His Battered Ornaments.

Że ta muzyka jest trudna do sklasyfikowania, to niespecjalnie odkrywcze. Rock, blues, jazz, folk – zmieszane w rozmaitych proporcjach, choć zawsze z rockowym duchem i pazurem. Jeśli szukać jakiejś wspólnej cechy zbioru utworów (szkiców muzycznych?) The Battered Ornaments, to pewnie będzie to rodzaj epickiego transu. Uzyskiwanego różnorako. W „Dark Lady” niechlujnym rockowym pokrzykiwaniem na tle niechlujnych saksofonowych riffów i pochodów basu, z energią w klimacie The Stooges. W „The Old Man” to już raczej trans Morrisonowski, tylko Pete jest mniej majestatyczny, a bardziej neurotyczny, płasko brzmiący, czasem skrzeczący. „Station Song” i „Rainy Taxi Girl” rozwijają temat niby-folkowego niby-bolera, a nakręcanie wokalnej dramaturgii Pete ma opanowane jak Ian Anderson – zresztą obaj mają ten sam styl – nie są to genialni wokaliści, ale genialni opowiadacze. A jest przecież jeszcze najpiękniejszy moment płyty – „Sandcastle”, w którym po niepokojących postukiwaniach perkusiaków rozpełzają się stwory gitar i fletów, a Pete opowiada o nadchodzącym przypływie i zupełnie zapominam, że jestem miłośnikiem trzyminutowych piosenek. Jazda obowiązkowa. Najmniej wnoszą do płyty długaśne bluesy, ale nie sposób nie wspomnieć chociażby o „Politician”, znanym w wersji bardziej zwięzłej (i lepszej) z „Wheels of Fire” Creamu. Dziwne to śpiewanie, dziwna muzyka. I dziwne, że aż tak mało znana.

Pete Brown And His Battered Ornaments, „A Meal You Can Shake Hands with in the Dark”

(4.5/5)

Dokonania Pete’a z Piblokto! są mniej odkrywcze i do sklasyfikowania na pewno łatwiejsze. Jest to w sumie płyta rockowa, czasem hard-rockowa. Wystarczy zresztą porównać skład tego i poprzedniego bandu Browna i musi wyjść na to, że już tak nieprzewidywalnie nie będzie. Ale to nie znaczy, że będzie słabo. Już singiel „Living Life Backwards”, który nie wiedzieć czemu nie znalazł się na płycie, zwiastował ostrą jazdę. Mocne gitarowo-basowe riffy ze śpiewanymi unisono partiami Browna to jedna doskonała strona medalu. Nie brzmi to wcale monumentalnie jak podobne rozwiązania u Black Sabbath, ale za to energetycznie i melodyjnie – ten sam patent pojawia się w kawałku tytułowym, potem jeszcze w „Walk For Charity…” i wariackim „Flying Hero Sandwich”. Druga strona medalu to ballady, nawiązujące trochę do tych z poprzedniej płyty. Na melodyjnym, ciepłym basie i oszczędnych (nomen omen) ornamentach gitary i organów zjechany i skrzeczący głos Pete’a stanowi doskonały kontrapunkt. Robi się dramatycznie, a w pamięci pozostają „Someone Like You”, „My Love Is Gone Far Away” i zwłaszcza „High Flying Electric Bird”. Trzecia strona medalu jest taka, że pomiędzy chorymi hardrockami i nastrojowymi balladami jest i kilka prób nużących, a zastąpienie wycieczek w jazz wycieczką w country („Golden Country Kingdom”) – może jest i przyjemną, ale pomyłką. Ogólnie rzecz biorąc – płyta kawałków bardziej zwartych, bardziej dopracowanych, prostszych i bardziej przebojowych niż te na „A Meal You Can Shake Hands with in the Dark”. I paradoksalnie dlatego odrobinę słabsza, pozbawiona właściwej arcydziełom nieprzewidywalności. Choć – tak samo jak poprzedniczka – zapomniana niesłusznie.

Pete Brown & Piblokto!, „Things May Come and Things May Go but the Art School Dance Goes on Forever”

(4/5)

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *