Nie takie znowu Pustki

Nie takie znowu Pustki

Po raz pierwszy zainwestowałem w Pustki 29,99 zł. W „Koniec kryzysu” konkretnie. Mniej więcej rok temu. W celach terapeutycznych. Plan był w sumie prosty – płyta miała świetne recenzje, ja kompletnie nie znałem kapeli (coś tam obiło mi się o uszy w taksówce czy może w sklepie), chciałem więc utwierdzić się w przekonaniu, że recenzenci nadmuchali kolejny balon. Popastwić się nad tą płytą chciałem nieco. W duchu.

Wrzuciłem ją do odtwarzacza podczas jakiegoś internetowego surfingu (a może czytałem wówczas sportowy dodatek „Wyborczej”..?). Niespecjalnie pamiętam. W każdym razie wszystko szło planowo. Już po paru newsach mogłem z satysfakcją stwierdzić, że Polak (znowu) nie potrafi, że „nudy, panie” i że nazwa ansamblu jest adekwatna do zamieszczonego na płycie materiału. Żałowałem jedynie, że to ostatnie stwierdzenie nie zostało wymyślone przeze mnie (wyśledziłem je na jakimś forum), bo bardzo mi się podobało. Dosłuchałem do końca (a może i nie?), po czym z zadowoleniem odłożyłem na półkę zgrabną, to musiałem przyznać, ksiażeczko-okładkę wraz zawartością.

Jakże się ucieszyłem, gdy jesienią Pustki wydały kolejny album. Ponownie „ochom” i „achom” fachowców nie było końca. „No i ekstra”, pomyślałem, „kupię,  machnę jakąś polemikę z jedynie słuszną linią naszej prasy. A może i posłucham…”

„Kalambury” kosztowały więcej: 34,99. Nie zdziwiło mnie to – w końcu kryzys się skończył i akcje poszły w górę. Zapuściłem. Tym razem czytałem „Politykę” (a może naprawiałem komputer..?). Po dokręceniu którejś tam z kolei śrubki z satysfakcją odnotowałem, że Polak (ciągle) nie potrafi, że to Myslowitz jakieś, tyle że z Warszawy i że muzyka niewiele wnosi do poezji (albo na odwrót). Książeczko-okładka okazała się równie zgrabna. Razem z poprzednią pasowały do Waglewskich i Coltrane’a.

Już zabierałem się do pisania, już wszystko miałem wykoncypowane (z której strony i z jak grubej rury przywalę), już wymyślałem stosowne tytuły: „Pustkostan”, „Pustkowie” (czy jakoś w ten deseń), gdy coś mnie podkusiło, żeby posłuchać tych płyt ponownie. Noc była ciemna i mroźna. Pomyślałem, że miło będzie powpatrywać się w ciepłe światełka lamp wzmacniacza. Zległem więc ze słuchawkami na uszach na kanapie, żeby utwierdzić się w  przekonaniu o pustce ziejącej z Pustek. Prawie mi się udało, bo po ponownym przesłuchaniu pomyślałem, że może nie jest to takie złe. Mimo wszystko… „Nie takie złe” nie znaczy jednak „niezłe” – pomyślałem z ulgą. Ale następnej nocy…

Tu może od razu przejdę do sedna. Okrutna prawda jest taka, że zarówno „Koniec kryzysu”, jak i „Kalambury” to dobre płyty. Bardzo dobre. Momentami nawet znakomite. Tego tekstu mogłoby w zasadzie nie być, bo na ich temat napisano już wiele pozytywnego. I wszystko to prawda. Niestety. Polemikę muszę więc sobie darować. Skoro już jednak zacząłem, to dorzucę coś od siebie, przyłączając się do chóru chwalców.

Zacznę od tego, że warto (trzeba!) tej muzyki posłuchać uważnie, albowiem o jej jakości stanowią detale, szczegóły i niuanse. Dzieje się tak nie dlatego, że muzycy są wirtuozami swoich instrumentów. To raczej efekt ich pomysłowości i instynktu aranżacyjnego. Na pierwszy „rzut ucha” to dosyć proste granie. I takie w zasadzie jest – proste, ale zarazem subtelne. Weźmy choćby wokal Wrońskiej, niby bardziej harcersko-ogniskowy niż rockowy, a jednak znakomicie wykorzystany, wkomponowany w konwencję i klimat utworów. Podobnie teksty –  momentami bardzo poetyckie, a zarazem niewydumane. Mam na myśli oczywiście teksty autorskie, te z „Końca Kryzysu”, jako że „Kalambury” są po prostu swego rodzaju muzyczną antologią wierszy polskich poetów.  To bardzo udana próba „poezji śpiewanej”. Zdecydowanie najudańsza ze wszystkich, jakie w ostatnich latach słyszałem. Nie ma na tej płycie słabego kawałka, są za to prawdziwe perełki, takie jak interpretacja „Dłoń zanurzasz we śnie” Leśmiana, czy „Jakżesz ja się uspokoję” Wyspiańskiego. Wiersze te chyba już zawsze kojarzyć mi się będą z muzyką warszawskiego składu.

Twórczość Pustek nie wytycza nieznanych kierunków, nie daje początku nowym trendom, ale niewątpliwie cechuje ją własny „charakter pisma”. Nikt tu się na nic nie sili, niczego nie udaje i, co bardzo istotne, nie stara się robić więcej, niż w istocie potrafi. To wysokiej klasy muzyczne rzemiosło artystyczne, zanikający gatunek sztuki (tak, sztuki właśnie!). Warto tę działalność wspierać. Ja wydałem na nią łącznie (słownie) sześćdziesiąt cztery złote i dziewięćdziesiąt osiem groszy, co i tobie, drogi czytelniku, zalecam uczynić!

Pustki „Koniec Kryzysu” 2008 (4/5)

Pustki „Kalambury” 2009 (4.5/5)

Sample:

„Nie zgubię się w tłumie” („Koniec Kryzysu”)

„Niezdrowy rozsądek” („Koniec Kryzysu”)

„Czerwona fala” („Koniec Kryzysu”)

ps. o innych płytach Pustek przeczytacie tu.

One Response to “Nie takie znowu Pustki”

  1. Mikoś pisze:

    No, ja sie zgadzam, mnie tylko wczesniej udało sie wejść w tę muzykę i zauważyć smakowite niuanse…
    pozdrawiam
    M

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *