Sromota ciasnych sraczy

Sromota ciasnych sraczy

To był prawdziwy Hyde Park. Godzien miejsca, w którym się znajdował. Wydział Polonistyki, pardąs – Filologii Polskiej UW, to przecież prawdziwa kuźnia humanistycznych geniuszy – pisarzy, poetów, krytyków literackich… No, w najgorszym razie wybitnych dziennikarzy. A każdy z nich przecież doskonale wiedział, jak odpowiednie dać rzeczy słowo. I dawali! Drewnopodobne ścianki kabin wydziałowych kibli męskich pokryte były dziesiątkami – ba, setkami może nawet – miniatur literackich i jasne było, że słowo „potrzeba” nabiera w tym miejscu wielu znaczeń.

Dlatego naprawdę łezka mi się w oku zakręciła, gdy podczas drugich bodajże studenckich wakacji w niwecz obrócono dzieło pokoleń twórców instalując kafelki, duperelki, kraniki, dywaniki… Po raz kolejny drobnomieszczańskie przyzwyczajenia wzięły górę nad wypływającą z głębi trzewi sztuką. Sztuka – wiadomo – kostropata bywa, niewygodna i niełatwa w odbiorze. Takoż – kompletnie niepraktyczna. Może dlatego spośród wszystkich ważnych słów, utrwalanych przez lata w tym inspirującym miejscu, trzy zapadły mi w pamięć szczególnie: „Sromota ciasnych sraczy”. Krótki wiersz (haiku może) trafiający w sedno. Sracze faktycznie były mocno klaustrofobiczne i niezbyt komfortowe.

Słuchanie muzyki w niewielkim pomieszczeniu, podobnie jak załatwianie potrzeb pozaartystycznych w ciasnym sraczu jest mocno utrudnione. Zesłany do pokoju o powierzchni dziesięciu metrów kwadratowych meloman (nie lubię tego słowa, ale jeszcze bardziej nie lubię słowa „audiofil”) ma… no, nie ma lekko. Zwłaszcza w przypadku, gdy przywiązuje wagę do jakości dźwięku. Oczywiście nie musi przywiązywać. Jeden z moich znajomych (skądinąd muzyczny smakosz i znawca) z satysfakcją kontempluje arie operowe na „jamniku” lub  gramofonie będącym jednym ze starszych potomków legendarnego Bambino. I O.K., dopóki ma z tego frajdę – nie widzę problemu, a nawet nieco zazdroszczę. Taka umiejętność czyni życie prostszym i, co równie istotne, tańszym. Sam nie potrafię słuchać muzyki w ten sposób, nie cieszy mnie to. Podobnie jak lektura książki, w której brakuje części kartek. W obu przypadkach mam poczucie oczywistego braku i dyskomfortu. W końcu muzyka, to nie tylko melodie, harmonie (lub ich brak), takty, frazy, rytm. Są jeszcze przestrzeń, barwa, detale, niuanse aranżacyjne, smaczki. Lubię i chcę je słyszeć – nie uważam tego za żadną ekstrawagancję czy kaprys.

Niestety, pokój, w jakim przyszło mi, jak na razie, słuchać muzyki, jest co prawda własny, ale ciasny. W takim miejscu człowiek osobiście może doświadczyć, jak działa broń akustyczna. Dudnienia, rezonanse, „krew lejąca się z uszu”, no i to charakterystyczne uczucie niepokoju towarzyszące bezładnie miotającym się w niewielkiej klatce dźwiękom potrafią skutecznie spieprzyć całą przyjemność. Zwłaszcza jeśli chcemy ze sprzętu wydobyć coś więcej niż nienaturalne szepty i popierdywania.

Znając rodzime realia, nie sądzę, bym był w doli swojej odosobniony. Pokoje „kiszki”, pokoje „klitki”, pokoje „pakamery” odciskają swoje piętno na duszy Polaka (zwłaszcza tego przez średnie „pe”) od czasów Gomułki po dzień dzisiejszy. Dlatego postanowiłem stworzyć coś ku pokrzepieniu serc. Ten tekst jest bowiem pilotażowym odcinkiem serialu o tematyce – a jakże – martyrologiczno-narodowo-wyzwoleńczej. Rzecz będzie o tym, jak wybić się na akustyczną niepodległość z niewoli ciasnoty, czyli co gra, a co nie gra w małych metrażach. Ze szczególnym uwzględnieniem tego, co NAPRAWDĘ gra za NAPRAWDĘ niewielkie pieniądze. Postaram się unikać szerzenia kultu audiofilskiego Voo Doo, opierając się po prostu na dotychczasowych doświadczeniach nabytych w trakcie składania do kupy własnego systemu audio. W warunkach mocno odbiegających od idealnych. Z drugiej strony mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się sprawdzić jeszcze niejeden „klocek”, a  bardzo subiektywnymi wrażeniami z pewnością podzielę się z czytelnikami Cogra.pl.

Jeśli klaustrofobiczny pokój tłamsi twoje (para)audiofilskie ego, to mogą być teksty dla ciebie. Jeśli chwilowo cieszysz się z dużego metrażu – też możesz do nich zaglądać. W końcu nie wiadomo, gdzie rzuci cię zły los. Być może już za chwilę… Jednak – jak pisał poeta – „nie porzucaj nadzieję, jakoć się kolwiek dzieje”. W końcu ciasnota nie zawsze musi oznaczać twoją sromotną życiową porażkę!

W następnym odcinku: Protezy(?) czyli o słuchawkach, wzmacniaczach słuchawkowych i dziurkach w odtwarzaczach / wzmacniaczach zintegrowanych.

4 komentarze to “Sromota ciasnych sraczy”

  1. tenpawlak pisze:

    Wiersz (haiku może), trafiający w sedno (albo w sedes może).

  2. tenpawlak pisze:

    Czekamy, czekamy,
    czekamy, czekamy,
    czekamy, czekamy
    na odcinek nastęęęępnyyyy.
    Kiedy?

  3. gRamofan pisze:

    na tak zadane pytanie, mam odpowiedź prostą: 2-3 tygodnie.

  4. J.W. pisze:

    Bardzo obiecujacy wstępniak :)). Ja również czekam z niecierpliwością na kontynuację. W ogóle strona na poziomie. Przeczytałem kilka tekstów i muszę szczerze powiedzieć, że są nie tylko ciekawe ale i dobrze napisane. Mam nadzieję, że będiecie trzymali ten pozim dalej! 😉

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *