Wysoka bawełna

Wysoka bawełna

Szanowni Państwo, któż z nas (może poza Naczelnym, który niedawno czochrał wielbłądy) nie zamarzył sobie ostatnio o letnim czasie, kiedy życie łatwe, rybki skaczą, a bawełna rośnie wysoko, wysoko… I żeby tak, mając tatę bogatego, o poranku skrzydełka rozwinąć i fru… wprost do nieba. A tymczasem zimę przespać. Ja też sobie tak marzę i kuruję się „Summertime’em”. W kilku różnych, ale równie smakowitych wersjach. Wszystkim przymrożonym zimowymi tygodniami proponuję więc na rozgrzewkę założyć słuchawki i skonfrontować mój ulubiony zestaw „Summertime’ów” z własnym.  Jedziemy, kolejność przypadkowa i dowolna, w zależności od gęstości opadów śniegu i upadków słupka rtęci.

Numer jeden – stereotypowy. Choćby nie wiem jak silić się na oryginalność i próbować wyrzucić Janis z tego zestawu, zwyczajnie zabrakłoby argumentów na usprawiedliwienie tej zbrodni. A usprawiedliwiać by się trzeba było, bez dwóch zdań… Szwedzi mieli szczęście – doskonałe, może najlepsze, koncerty Led Zeppelin, ten cudowny występ Joplin w Sztokholmie. Jakoś ten skandynawski klimat służy rockowi. Kanon, Graal. I piękno dotykalne, choć nie fizyczne – jak słusznie zauważył Cohen w „Chelsea Hotel#2”: „we are ugly but we’ve got the music…”

Numer dwa – (a)historyczny. To miejsce zajmowała kiedyś Ella ze swoją zwolnioną, zadumaną, płynącą fortepianem wersją. I wciąż zachwycam się jej mistrzowskim wykonaniem, ale śpiew Billie ma w sobie coś spoza czasu. Niby smakowita swingowa orkiestra bez trudu identyfikuje epokę, ale wokal jest szamański, archaiczny i nieprawdopodobny jak białe, upalne letnie popołudnie. Zwłaszcza w lutym.

Numer trzy – męski. Hipnotyczny, pulsujący rytm, ostra harmonijka i gitary. Kto by pomyślał, że ten słodki przystojniaczek, konkurent Elvisa na estradzie i ekranie, popularny wykonawca przebojów country i odtwórca roli młodego rewolwerowca w nieśmiertelnym „Rio Bravo”, zafunduje słuchaczom kawał niczym nie skażonego rocka. Zaśpiewanego cholernie seksownie. Tym, którzy skądś kojarzą ten riff, obiecuję jeszcze słów parę o jego historii napisać.

Numer cztery – patriotyczny. Dla mnie to najdoskonalsza transpozycja „Summertime” na rockowy język. Prosta, charakterystyczna figura rytmiczna pokazuje, ile w tym kawałku tkwi podskórnej dynamiki. Doprawione to gitarą mistrza klasy Becka czy Page’a: od inwencji melodycznej swobodnie mieszającej odrobinę jazzu do hard rocka po wirtuozerię wykonania wszystko w grze Jana Akkermana zasługuje na szacunek. A śpiewa 21-letni wówczas Kazimierz „Kaz” Lux, syn polskiego imigranta. Może ten falsetowy krzyk w zwrotkach jeszcze szczeniacki, ale kiedy powtarza w finale, że „mammy and daddy standing by…”, to jest mistrzostwo świata, posłuchajcie.

Cieplej już?

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *