Meł fadu, meł fadu, meł fadu…

Meł fadu, meł fadu, meł fadu…

Kiedy w 1994 r. po raz pierwszy zobaczyłem „Lizbon story”, z miejsca zakochałem się. W filmie, Lizbonie i oczywiście Teresie Salgueiro – wokalistce zespołu Madredeus odgrywającego w obrazie Wendersa bardzo istotną rolę. To w ten sposób po raz pierwszy zetknąłem się z fado (tak mi się przynajmniej wówczas wydawało). W efekcie kupiłem 2 albumy Madradeusa („Ainda”, „O Paraiso”), których słuchałem z upodobaniem przez kilka miesięcy. Z czasem mój entuzjazm dla portugalskiego folku nieco przygasł, płyty pożyczyłem niewiadomokomu na niewiadomojakdługo, a i owal twarzy pięknej Teresy również zatarł się w mej pamięci.

Mniej więcej przed rokiem, w trakcie jakiejś piwnej balanżki, poznałem pewnego sympatycznego młodego człowieka, który niespodziewanie okazał się być rodowitym Portugalczykiem. Posiadał wszelakie przymioty przedstawiciela tego narodu, czyli kilkanaścioro imion, zamiłowanie do wina, futbolu itd. Tym, co go zdecydowanie wyróżniało spośród jego krajan, była nienaganna znajomość języka polskiego. W życiu nie spotkałem nikogo, kto by z równą swobodą posługiwał się obcą mową. Bez śladu akcentu. Moja znajomość portugalskiego jest o wiele gorsza, ale chcąc zacieśnić więzy porozumienia, oświadczyłem nowopoznanemu, że również znam kilka słów w jego języku, a mianowicie: Rui Costa, Nuno Gomes, Cristiano Ronaldo i Madredeus. Usłyszawszy nazwę zespołu, sympatyczny Portugalczyk skrzywił się wymownie, po czym zapytał: „I zapewne uważasz, że Madredeus gra fado?„. „A nie gra?” – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. „Oczywiście, że nie!” –  nowy znajomy obnażył moją ignorancję, po czym przeprowadził kilkunastominutowy wykład, z którego wynikało, że eksportowy muzyczny towar Portugalczyków to w zasadzie jakieś fado-disco (disco-fado), które z klasyką gatunku ma niewiele wspólnego. Prawdziwe fado, w wersji hard-core-ultraorthodox, to zupełnie inne instrumentarium, inna konwencja i inni wykonawcy: Amalia Rodriguez, Carlos Do Carmo, Mariza, Mísia… Jakkolwiek cały ten wywód wydawał się wpisywać w tradycję zgoła nieportugalskich debat o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy, to jednak ożywił nieco na nowo moje zainteresowanie tematem. No, może wówczas jeszcze nie do końca, ale kiedy niedawno odbierałem w sklepie jednej z księgarń internetowych zamówiony zestaw płyt i przypadkowo wzrok mój padł na okładkę składanki „Fado: Anthologia”, postanowiłem kupić także ją.

Konsekwencje tej decyzji są dla mnie kompletnie nieoczekiwane. Ze zdumieniem bowiem stwierdzam, że jest to jedna z płyt, które najczęściej w ostatnim czasie lądują w moim odtwarzaczu. Właściwie powinienem to powiedzieć wprost: Uwielbiam te smęty! Co prawda tak już mam (odkąd sięgam pamięcią), że kawałki melancholijne wprawiają mnie zazwyczaj w doskonały nastrój, ale wydawało mi się że do tej akurat rzeki nie wejdę po raz drugi. Dodatkowo nie przepadam też za składankami, a mimo to z upodobaniem pozwalam płynąć portugalskim melodiom. Może właśnie dlatego, że niezła melodia to w dzisiejszych czasach towar raczej deficytowy. A może po prostu stęskniłem się za prostymi formami i leżą mi kawałki na dwie (trzy) gitary i wokal..?

Dobór wykonawców i utworów wydaje się być trafny. Nie wykluczam co prawda, że nawet gdyby był inny – mój odbiór tej płyty niewiele by się zmienił.  W każdym razie kompilując materiał, uwzględniono wielu idoli i idolek mojego portugalskiego znajomego.

Chłopaki i dziewczyny śpiewają zapewne o miłości. Szczęśliwej i nieszczęśliwej. Nie trzeba być specjalnie domyślnym, aby zrozumieć, że za czymś tęsknią. Dużo i intensywnie tęsknią. Gitara portugalska rysuje melodię, klasyczna (lub akustyczna) robi za tło. Czasem pojawia się bas akustyczny (albo kontrabas). Wokale są czyste i wyraziste. Niewiele tu niepotrzebnych aranżacyjnych komplikacji, bo i po co komplikować piękno. Naprawdę słucha się tego całkowicie bezboleśnie, „od deski do deski” i na wyrywki.  Często repetując. Zwłaszcza na dobrych słuchawkach, w długie zimowe wieczory. W kategorii „muzyka relaksacyjna” to aktualnie mój zdecydowany nr 1.

A, i jeszcze jedno! Znakomicie się przy tej płycie usypia (jeśli ma się na sen ochotę). W tym przypadku to komplement. Dodaję za tę właściwość pół gwiazdki. W sumie: (5/5)

Rożni wykonawcy „Fado: Anthologia” 2009

Sample:

Mariza „Meu fado meu”

…i wariacja flamenco na ten sam temat

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *